Tydzień temu odebrałam nowy paszport. Kiedy urzędniczka dziurkowała wszystkie puste strony i stemplowała „ANULOWANO” na mojej szesnastoletniej twarzy, w koniuszkach palców zamigotały mi dreszcze ekscytacji. Ten paszport towarzyszył mi we wszystkich moich dorosłych i prawie dorosłych poniewierkach. Miałam go ze sobą, jeszcze w liceum, w Kijowie, Lwowie i Żółkwi. Zaoszczędził mi sporo zachodu w Hong Kongu i pozwolił wjechać na Tajwan w mojej pierwszej podróży międzykontynentalnej. Miałam go ze sobą na wycieczce transsyberyjskiej. To ten sam paszport, który nieopatrznie włożyłam do walizki podręcznej kiedy po raz pierwszy jechałam do Edynburga (wtedy jeszcze bardzo serio podchodziłam do polityki jednej torby wprowadzonej przez Ryanair). Miła stewardessa odesłała walizkę razem z paszportem do luku bagażowego, a potem miła policjantka ją za mnie odebrała, żebym mogła przekroczyć granicę. Ten właśnie paszport – chociaż nie ma w nim po tym śladów – towarzyszył mi w dobrych kilkunastu wycieczkach po Unii, bo przez dobre dwa lata był moim jedynym poważnym dowodem tożsamości.

Ostatnią misją mojego poprzedniego paszportu była wyprawa do Kaliningradu. Z ważną jeszcze wizą z Moskwy wystarczyło tylko wsiąść w autobus. Robiłam tam zdjęcia, nagrywałam dźwięki i oczy miałam otwarte, a wyniki wszystkich tych zabiegów zobaczycie już wkrótce. Spacery po Kaliningradzie przywiodły mi na myśl spacery po różnych innych miastach w Rosji i o materiale, który tam zebrałam, a który nigdy nie ujrzał światła dziennego. Stary paszport zakończył już swoją misję, nowy rozpoczyna swoją misję meksykańską już dzisiaj. Ja tymczasem, będąc gdzieś nad Atlantykiem, zapraszam Was do Petersburga

Pojechałam do Petersburga zupełnie spontanicznie rok temu w maju. Jako że jego pierwsze dni są w całej Rosji wolne od pracy, a ja nie zaplanowałam tej wycieczki z wyprzedzeniem, miejsca w pociągach były dawno wykupione. W tej sytuacji środkiem awaryjnym został zarezerwowany przez koleżankę przejazd bla bla carem. To, co miało być po prostu czyimś autem okazało się dużym autobusem, który – ze względu na nadmiar pasażerów – okazał się podstawioną naprędce marszrutką (osobowym busem). Droga była wyboista, a bus zatłoczony, a mimo to przespałam większą część drogi. Udało mi się to nie ze względu na nadzwyczajną troskę projektanta busa o komfort pasażerów, ani przez nadprzyrodzoną umiejętność zaśnięcia w dowolnym miejscu. Względny spokój mojego całkiem wyspanego ducha zawdzięczam tylko zabranym przezornie słuchawkom. Jechaliśmy nocą, a kierowca walczył ze snem słuchając muzyki. Nie byłoby w tym nic strasznego, gdyby nie repertuar. Kierowca był wielkim fanem rosyjskiego szanson (a ten niewiele ma wspólnego z chanson francuskim). Cała podróż brzmiała tak:

Petersburg to miejsce magiczne. Zaintrygowało mnie tam jeszcze kilka dźwięków, które z pewnością jeszcze tu zawitają. W międzyczasie polecam Waszej uwadze the pocztówki, które nagrałam wcześniej i teksty o innych miejscach w Rosji. Jeśli chcielibyście być na bierząco z moją wycieczką do Meksyku, zajrzyjcie na moje profile na facebooku, instagramie, twitterze lub pinterescie!

The Flying Update

Latająca Poczta