Wpis nostalgiczny.

Posted on

Okazało się, że przez zbieg niefortunnych okoliczności nie pojadę do Polski tego lata. Smutno mi, bo nie będzie mnie na dwóch ślubach, na których bardzo chciałam być. Jestem też więcej niż nieco poirytowana moim absolutnym brakiem umiejętności objęcia rozumem zadań logistycznych. Ryzyko zawodowe, chciałoby się powiedzieć – albo ryzyko braku zawodu.

Droga do Petersburga. Pocztówka dźwiękowa.

Posted on

Tydzień temu odebrałam nowy paszport. Kiedy urzędniczka dziurkowała wszystkie puste strony i stemplowała „ANULOWANO” na mojej szesnastoletniej twarzy, w koniuszkach palców zamigotały mi dreszcze ekscytacji. Ten paszport towarzyszył mi we wszystkich moich dorosłych i prawie dorosłych poniewierkach. Miałam go ze sobą, jeszcze w liceum, w Kijowie, Lwowie i Żółkwi. Zaoszczędził mi sporo zachodu w Hong Kongu i pozwolił wjechać na Tajwan w mojej pierwszej podróży międzykontynentalnej. Miałam go ze sobą na wycieczce transsyberyjskiej. To ten sam paszport, który nieopatrznie włożyłam do walizki podręcznej kiedy po raz pierwszy jechałam do Edynburga (wtedy jeszcze bardzo serio podchodziłam do polityki jednej torby wprowadzonej przez Ryanair). Miła stewardessa odesłała walizkę razem z paszportem do luku bagażowego, a potem miła policjantka ją za mnie odebrała, żebym mogła przekroczyć granicę. Ten właśnie paszport – chociaż nie ma w nim po tym śladów – towarzyszył mi w dobrych kilkunastu wycieczkach po Unii, bo przez dobre dwa lata był moim jedynym poważnym dowodem tożsamości.