Okazało się, że przez zbieg niefortunnych okoliczności nie pojadę do Polski tego lata. Smutno mi, bo nie będzie mnie na dwóch ślubach, na których bardzo chciałam być. Jestem też więcej niż nieco poirytowana moim absolutnym brakiem umiejętności objęcia rozumem zadań logistycznych. Ryzyko zawodowe, chciałoby się powiedzieć – albo ryzyko braku zawodu.

Kiedy ostatni raz byłam w domu, była zima.

Nagły a niespodziewany wybuch tęsknoty za domem sprawił, że zaczęłam karmić polskim jedzeniem każdego, kto tylko się nawinął. Zdałam sobie też nagle sprawę, że Polska to nie jedyny dom, za którym tęsknię. Tęsknię za każdym miejscem, które kiedyś było dla mnie domem. Tęsknię za Edynburgiem, z jego krętymi uliczkami i nazwami nie do wymówienia. Tęsknię za słonecznymi popołudniami w Princess Street Gardens i deszczowymi popołudniami na George Square. Tęsknię za pachnącą starymi książkami biblioteką i za dźwiękiem tysięcy palców uderzających w klawiaturę na noc przed terminem oddania prac. Tęsknię za począkowym zagubieniem, poczuciem nieprzystawania: ja, sama za granicą po raz pierwszy. Tęsknię też za procesem zadomawiania, moszczenia tam małego miejsca dla siebie.

Tęsknię za Permem, kulturową stolicą Wszechświata, z jego pozorną szorstkością i małymi ekscentryzmami. Tęsknię za odkrywaniem zakamarków nieoczekiwanego: wpadaniem na ludzi przebranych za anakondy, feerii festiwali przyciągających światowe gwiazdy w swoich kategoriach. Tęsknię za permską obsesją na punkcie Diagilewa i Puszkina,  za próbami pokazania, że Perm to prawie Petersburg.

Tęsknię też za Moskwą, jej absurdalnym ogromem, ciągłym biegiem, tłumami w metrze. Tęsknię za kojącym ciepłem powrotu do domu w mokry, pochmurny dzień, za widokiem błyszczących kopuł w błyszczącym śniegu w słoneczne zimowe poranki, za błądzeniem po ulicach o dziesiątej rano, kiedy wszyscy inni byli szczelnie zamknięci w korporacyjnych boksach, i za poczuciem absolutnej wolności, jaki mi to dawało. Tęsknię za ładną Moskwą na eksport, ale tęsknię jeszcze bardziej za  Moskwą przyziemną, szarą, codzienną – bardziej rosyjską niż Plac Czerwony.

To jednak, za czym tęsknię najbardziej to ludzie, których we wszystkich tych miejscach zostawiłam – albo ludzie, którzy wyjechali ze mną i rozpierzchli się we wszystkie strony. Tęsknię za wieczorami z winem, curry i narzekaniem na świat w Edynburgu. Tęsknię za dyskusjami o polityce nad paellą na niedzielnym rynku. Tęsknię za Teviotem, nachosami w Teviocie i długimi nad nimi rozmowami. Tęsknię za kolacjami współlokatorek i próbami wciśnięcia 40-stu osób do naszej maleńkiej kuchni (z powodzeniem! Wiele razy!). Tęsknię za odwiedzinami na małe coś-niecoś i wiadra herbaty. Tęsknię za wracaniem do domu, będąc lekko wciętą, po ledwie oświetlonej Buccleugh street, w poczuciu, że oto jestem bohaterką gotyckiej powieści.

Autoportret w odbiciu.

Tęsknię za bezludną wyspą rosyjskiej prowincji, gdzie wylądowałam z grupą prawie obcych, a którzy ostatecznie zostali moimi bliskim przyjaciółmi. Tęsknię za piknikami przed operą z sushi na wynos, szalonymi wieczorami ze smażonym kurczakiem i winem wypitym przed pomnikiem Lenina, salsą z przypadkowymi Kubańczykami, oglądaniem meczy, których dalej nie rozumiem, nad litrami czeskiego piwa i za osuszaniem zapasów wina w pubach. Tęsknię za pieszymi powrotami do domu w białe czerwcowe noce, bo rozmowa kleiła się za bardzo, żeby tak po prostu ją przerwać.

Tęsknię za łapaniem ostatniego metra w Moskwie, i snuciu się bez celu po centrum, decydując na zmianę w którą stronę skręcić. Tęsknię za prowadzeniem zajęć z ludźmi, których w innych okolicznościach nigdy bym nie spotkała. Tęsknię za szwendaniem się do późna, mimo że następnego dnia rano trzeba było pracować. Tęsknię za pokazami filmów i dyskusjami po nich, i za znajdowaniem się jakimś cudem na najbardziej niespodziewanych imprezach. Tęsknię za wypijaniem litrów kawy i piwa i rozmawianiu po prostu o niczym. Tęsknię za przyjaciółmi, na których mogłam liczyć w kłopotach i którzy mogli liczyć na mnie.

Tęsknię też za przyjaciółmi z szeroko pojętego dzieciństwa, z którymi widuję się tylko jeśli uda nam się wrócić do domu w tym samym czasie. Tęsknię za wyjściami na piwo albo osiem do tej samej pizzerii, gdzie kiedyś wydawałyśmy wszystkie nasze drobne na poszkolną przekąskę. Tęsknię za zlotami w Warszawie, bo to tam wszystkim zazwyczaj tak samo nie po drodze. Tęsknię za spotkaniami po miesiącach ciszy w eterze i za każdym razem odkrywaniem na nowo, że jednak nic się nie zmieniło. Tęsknię za leniwymi popołudniami w ogrodzie u babci i za byciem częścią ważnych i mniej ważnych rodzinnych uroczystości.

Już całkiem niedługo, w nie tak odległej przecież przyszłości, będę tęsknić za Meksykiem w ogóle i za Puerto Vallarta w szczególności. Będę tęsknić za słonecznymi popołudniami w hostelu, w którym teraz mieszkam i za widokiem słońca zachodzącego w ocean. Będę tęsknić za tańcami w rytm nieśmiertelnych hitów lat 90-tych w kipiących brokatem gejowskich barach Vallarty i natykaniem się przypadkiem na koncerty drag queen o jakiejś szarej godzinie między nocą i ranem. Będę tęsknić za ludźmi spotkanymi po drodze, tymi, którzy pojawili się tylko na chwilę i tymi, którzy zostali na dłużej. Już teraz tęsknię za tymi, z którymi na chwilę skrzyżowałam ścieżki po drodze, zanim rozeszliśmy się w swoje strony.

Ten mały przypływ melancholii podszył się goryczą kiedy zdałam sobie sprawę, że tęsknota już zawsze będzie tliła się na trzecim planie. Do wielu z ważnych dla mnie miejsc już nigdy nie wrócę. Te, do których wrócę, zmienią się nie do poznania pod moją nieobecność. Nigdy nie zbiorę wszystkich mi bliskich w jednym miejscu; jeden kontynent może okazać się nie do wykonania. A jednak – inaczej nie chcę, nie mogę, nie dałabym rady. Myśl o osiedleniu się mnie przeraża. Jest jeszcze tyle miejsc, w których nie byłam, tyle miejsc, które czekają na odkrycie, są żywioły, z którymi jeszcze się nie starłam. Zastanawiam się często jak by to było mieć życie skoncentrowane w jednym miejscu, wszystkich przyjaciół, bliskich i znajomych na wyciągnięcie ręki – i jakoś nie mogę sobie tego wyobrazić. Niech więc ciągła tęsknota będzie ceną, którą przyjdzie mi płacić za ciągłą zmianę.


Jeżeli chcielibyście dowiedzieć się więcej o drogich mi miejscach i ludziach, tutaj znajdziecie mój obraz Edynburga tuż przed moim stamtąd wyjazdem. Tu jest mała pocztówka z Polski. To jeden z moich ulubionych wpisów z Moskwy, a to początki relacji z mojej podróży po Meksyku (podróży ciągle w toku, a relacji w trakcie prac). Jeżeli chcielibyście być na bierząco z tym co tam u mnie, odwiedźcie mnie czasem na facebooku i instagramie, tam pisuję nieco bardziej regularnie.

P.S. Ciekawostka: wszystkie zdjęcia umieszczone w tym wpisie zrobiłam telefonem.

The Flying Update

Latająca Poczta