Metro jest w Moskwie najważniejszą częścią miasta. Miliony mieszkańców spędzają w nim codziennie całe godziny. Od ponad tygodnia ja też zaliczam się do tego chlubnego grona, a liczne przejażdżki sprzyjają rozwojowi mojej największej pasji – podglądaniu ludzi w ich codziennych zajęciach. Niniejszym więc rozpoczynam nowy cykl okazjonalnych wpisów, w których podzielę się z Czytelnikami zauważonymi w metrze kwiatkami.
Środa, ósma rano. Godzina szczytu, więc pociąg zapakowany po brzegi, nie da się ruszyć (co ma swoje dobre strony – nie da się też przewrócić). Na jednej ze stacji do pozornie pełnego wagonika jakimś cudem błyskawicznie wchodzi klasowa wycieczka (dzieci lat około siedmiu) poganiana żwawym głosem wychowawczyni („wchodzimy, szybko, szybko, wchodzimy!”). Dzieci poruszają się jak ławica egzotycznych rybek – wszystkie razem, w tym samym kierunku, jak jeden organizm. Od tego momentu dalsza jazda przypomina drogę do pracy głównych bohaterów „Filmu o pszczołach” – dostarcza wrażeń, jakich nie powstydziłby się żaden lunapark. Każdy odjazd pociągu ze stacji wywołuje zbiorowy, entuzjastyczny pisk dziecięcych falsetowych głosików, każda nierówność torów urasta do rangi pętli śmierci na najstraszniejszym rollercoasterze. „Ile stacji przejechaliśmy?” – pyta nauczycielka by dzieci czymś zająć. „Jedną!” – chórem odpowiada ławica. „Ile stacji nam jeszcze zostało?” – nauczycielka kontynuuje swoje dywagacje. „Trzy!” – ponownie odpowiada ławica. „Tak jest, dzielne zuchy!” – chwali wychowawczyni. Trzy stacje później pyta „Ile jeszcze stacji zostało?”. „Jedna!” ponownie chórem odpowiada ławica. „Tak jest, dzielne zuchy!”.
Inni pasażerowie zauważają rzecz jasna obecność hałaśliwych towarzyszy podróży. Siedząca przede mną starsza pani uśmiecha się albo planuje za moment wybuchnąć gniewem – trudno zinterpretować jej emocje, bo od pełnego udręk życia kąciki ust opadły jej już na zawsze. Po chwili okazuje się, że jednak się uśmiecha. Siedząca obok niej młoda dama w futrze w panterkę wręcz przeciwnie – nerwowymi, pełnymi furii gestami rozplątuje słuchawki, równie nerwowo wkłada je w uszy. Ulga. Cisza. Spokój. Ławica wypływa.
(Przypominam, że można mnie obserwować w rozmaitych mediach społecznościowych i otrzymywać powiadomienia email o nowych postach – linki u dołu strony).