Moje podróże metrem nie ustają i nie tracą na intensywności, w związku z tym – kolejny odcinek kronik towarzyskich moskiewskiego metra.
Kilka dni temu jechałam na zajęcia do jednej z firm, w których uczę. Byłam w pociągu jadącym z moich przedmieść w kierunku centrum. Była osiemnasta, pociąg prawie pusty, o tej porze wszyscy jeżdżą w drugą stronę. Naprzeciwko mnie siedziała starsza pani, obok niej dziewczyna z chłopakiem mający wyraźnie w planach trochę się publicznie pomigdalić, ale wciąż jeszcze będący słodko-romantyczni. Siedząca naprzeciw mnie kobieta zerkała na nich od czasu do czasu i wydawało się, że się uśmiecha. Uśmiechały się nawet jej oczy. Do tej pory nie jestem jednak pewna czy iskierki tlące się w jej oczach to nie była oznaka ukrytej agresji, a jej „uśmiech” – grymas, którego nie może zmazać z twarzy.
W drodze powrotnej widziałam inną słodko-romantyczną parę. Uśmiechnęłam się do dziewczyny, a ona odwzajemniła uśmiech. Tyle uprzejmości mogę już nigdy w metrze nie zobaczyć – tego dnia wyczerpałam swój roczny limit.