W Meksyku zaskakująco niewielu ludzi żebrze. Większość z nich znaleźć można w turystycznych regionach kraju, w Cancun czy Puerto Vallarta. W innych częściach kraju ci, którzy w Moskwie czy Warszawie zaczęliby żebrać, tu oferują taką czy inną małą usługę: serwują tacos w porze śniadania, sprzedają przekąski z okna w dużym pokoju albo chociażby gumę do żucia. Są też tacy, którzy parają się muzyką.

Głośna muzyka jest tu codziennością. Przy okazji – a jeszcze częściej bez okazji – któryś z sąsiadów wystawia przed dom duży głośnik, wokół którego zbierają się wszyscy okoliczni mieszkańcy i śpiewają razem do późnej nocy. Nie wiem skąd u Meksykanów ten zupełny brak wrażliwości na hałas. Ktoś powiedział mi, że w obliczu braku jakiegokolwiek wpływu na skorumpowane instytucja państwowe to jedyny sposób, w który mogą zamanifestować swoją obecność, pokazać, że też się liczą. Obecności muzyka, którego za chwilę usłyszycie, z pewnością nie dało się przeoczyć – chociaż zdaje się, że kierowały nim pobudki dużo bardziej przyziemne niż polityczna rebelia.

Rzecz działa się w autobusie z Valle de Bravo do Morelii. Podróż trwa zazwyczaj około pięciu godzin. W tym czasie autobus zatrzymuje się od czasu do czasu, zabierając nowych pasażerów i sprzedawców różności. Sprzedawcy wsiadają na jednym przystanku i wysiadają na następnym, spacerując w międzyczasie między siedzeniami i handlując tym, co akurat mają. Mniej więcej w połowie drogi do autobusu, którym jechałam wsiadł na chwilę niezwykle smutny chłopak. Musiał być niewiele ode mnie starszy. Na głowie miał kowbojski kapelusz, a w ręku gitarę. Przecisnął się między siedzeniami, oparł się o jedno z nich tuż obok mnie i, raczej niechętnie, rozpoczął koncert:

Jasnym stało się, że śpiewanie nie jest jego powołaniem. Zastanawia mnie dlaczego, ze wszystkich otwartych przed nim opcji wybrał śpiewanie w autobusach, czemu nie buduje domów albo nie serwuje tacos. Być może ma chorych rodziców albo troje dzieci do wykarmienia. Może po prostu zarabia najwięcej śpiewając w autobusach, gdzie publiczność nie ma dokąd uciec i płaci mu, by jak najszybciej przestał. Z całą pewnością nie kierowała nim miłość do muzyki: na twarzy wypisaną miał rezygnację. Mam nadzieję, że to poświęcenie się opłaci i że za zarobioną tak fortunę otworzy biznes marzeń, który przyprawi Carlosa Slim o bezsenność.


Jeśli podobała wam się ta pocztówka, zainteresują was też pocztówki z Moskwy, które znajdziecie tutaj. Jeśli chcecie wiedzieć być z Samowarem w regularnym kontakcie, spójrzcie na jego facebooka i instagrama, tam publikuję prawie codziennie.

The Flying Update

Latająca Poczta