Ostatnie stacje metra – Szczołkowska

Posted on

Upływ czasu nie wydaje się łagodzić mojej obsesji na punkcie metra w Moskwie – i w zasadzie wcale się sobie nie dziwię, bo moje życie tutaj kręci się wokół metra – wokół godzin jego otwarcia, wokół lokalizacji stacji i wokół częstotliwości, z którą jeździ. Metro w Moskwie to instytucja sama w sobie, najważniejszy środek transportu, miejsce spotkań, świadek historii, atrakcja turystyczna.

Stare i nowe – pocztówka dźwiękowa

Posted on

Po dwóch miesiącach spędzonych w domu z nogą w gipsie (co, nie ukrywam, miało swoje dobre strony) wróciłam do Moskwy, z zapasami entuzjazmu i pomysłów. Cudownie jest znowu móc się ruszać. Wyjeżdżałam z ciemnego, ponurego miasta w środku zimy, a wróciłam do miasta tchnącego wiosną, pełnego zakochanych całujących się w słońcu. Wtorek zastał mnie w WDNH, byłym sowieckim centum wystawienniczym, gdzie nowe i stare schodzą się ze sobą w przedziwne sposoby:

Miasto dla miasta

Posted on
Cudowności papierologii

Tuż przed świętami zgubiłam kartę migracyjną. To malutka, cieniutka karteluszka wielkości paszportu, którą służby migracyjne wręczają podróżnemu na granicy, by ten przy wyjeździe ją zwrócił. Wszyscy traktują tę kartę niesamowicie poważnie i mówią, że za żadne skarby nie można jej zgubić – chociaż nikt do końca nie jest pewien dlaczego, bo to służby migracyjne ją wypełniają i zatrzymują elektroniczną kopię. Tak czy inaczej, wszyscy w biurze wpadli w panikę. Ja wpadłam w panikę. Inni nauczyciele, którym powiedziałam o mojej niefortunnej zgubie też wpadli w panikę. Okazało się, że nikt wcześniej karty migracyjnej nie zgubił i nie wiadomo, co się ze mną stanie.  Tak zaczęła się rozmowa o naszych dziwnych doświadczeniach z rosyjską biurokracją. Okazało się, że wszyscy mieli z nią jakieś przejścia i nikt do końca nie rozumie dlaczego problemy się pojawiły i jak w końcu zostały rozwiązane. Rosyjska biurokracja istnieje sama dla siebie i nikt nie jest w stanie nadążyć za jej pokrętną logiką.

Chram Zbawiciela – pocztówka dźwiękowa.

Posted on

Jakiś czas temu przechodziłam – jak co poniedziałek – obok Chramu Zbawiciela. Było tuż przed ósmą rano, wszystkie dostępne mi o takiej porze okruchy koncentracji skupione były na utrzymaniu mnie w pozycji pionowej i nie wyrżnięciu kozła w koncertowym tańcu na ślizkich schodach do metra i nieodśnieżonych chodnikach. Było ciemno. Dookoła słychać było tylko równe kroki widm, podobnie jak ja zmierzających do pracy na tę zbyt wczesną zmianę. Nagle, o tej szarej, parszywej godzinie gdzieś nad moją głową rozdzwoniły się cerkiewne dzwonki – nie jeden, zwyczajny, głęboki, dudniący dzwon, a kakofonia mniejszych i większych dzwonków, których chaotyczne dźwięki ułożyły się we wspólną melodię:

Budynek, którego nie rozumiem

Posted on

Dwa razy w tygodniu wcześnie rano przechodzę obok budynku widocznego na poniższym zdjęciu. To Sobór Chrystusa Zbawiciela, budynek, którego historia koncentruje w sobie tragiczne losy Rosji i rosyjskiej cerkwi ostatnich dwóch stuleci: carski przepych, okrucieństwo i absurdalność stalinizmu, praktyczną tymczasowość późnego komunizmu i powrót do carskiego przepychu. To też budynek, który działa mi na nerwy za każdym razem, kiedy go widzę i którego istnienia nie rozumiem.

Metro – kroniki towarzyskie. Stanfordzki eksperyment więzienny.

Posted on

Moskiewskie metro potrafi wywrzeć przytłaczające wrażenie na nowo przybyłych,  szczególnie jeśli, tak jak ja, przybywają z pieszo-kolejkowego Edynburga. Żeby jakoś przetrwać godziny szczytu trzeba włączyć w sobie tryb prawa dżungli: przepychać się między ludźmi, wyprzedzać ich z prawej strony,   wpychać się przed nich na schodach ruchomych, razem z nimi szturmować już i tak pełne po brzegi wagony, uważając jednocześnie na staruszki znikąd pojawiające się pod nogami (zazwyczaj sprowadza się to do wyboru między popchnięciem jednej ze wspomnianych staruszek a zatrzaśnięciem plecaka po złej stronie drzwi). Nie muszę już pewnie dodawać, że i ja od czasu do czasu ten tryb muszę włączyć, chociaż jakaś część mnie stanowczo się temu sprzeciwia, ściska mnie w dołku i mówi „Ale przecież tak nie można!”.

Nowe życie w megapolis, czyli czego dowiedziałam się o Moskwie (i sobie) przez ostatnie trzy miesiące.

Posted on

Nowy rok, jak już wcześniej wspomniałam, mało niesie ze sobą nowości – przynajmniej dla mnie. To też najgorszy okres na podejmowanie postanowień, tłusty czas dla sprzedawców karnetów na siłownię, moment zbiorowej hipnozy i niewiary we własny słomiany zapał. To jednakowoż dobry moment na podsumowania – umowny koniec i początek, kiedy nadmierna skłonność do refleksji nad własnym życiem łatwiej jest przez otoczenie wybaczana. Minione trzy miesiące były dla mnie bardzo ważne – i bardzo ciekawe. Dowiedziałam się dużo o Moskwie, o Rosji, o Rosjanach i o sobie. Niesiona żywym jeszcze duchem Nowego Roku postanowiłam podzielić się tym wszystkim z Czytelnikami.

Happy New Year!

Posted on

The most important Russian holiday, New Year, has just passed. Millions of people all over the country sat by their tables with friends and family, ate tons of olivye and watched goluboy ogonek – a tv programme recorded every year, where the same celebrities sing the same pre-recorded songs, tell the same bad jokes, drink champagne and keep being scaringly happy for four long hours.